Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Janusz Ścisło: "Zawsze powtarzałem Sławunia, jeden klub, jedna miłość" [REPORTAŻ]

Tomasz Turczyn
Tomasz Turczyn
Robert Gębuś
Robert Gębuś
Janusz Ścisło
Janusz Ścisło FOT.TT
Siedzi przede mną człowiek - historia MKS Sławy Sławno - Janusz Ścisło, były kierownik zespołu. Dziś bardziej chce pomyśleć o sobie, niż o tym kto ma ile żółtych kartek, czy sprzęt jest w komplecie, kto ich zawiezie na mecz. Ale klub, który był jego pasją i miłością przez 48 lat, takim na zawsze dla niego zostanie. W rękach trzyma notatki, wycinki z gazet.

Janusz Ścisło w zeszycie, który przyniósł ze sobą na naszą rozmowę, skrupulatnie odnotowuje statystyki meczów, bramki, składy, kartki zawodników. To archiwum „podręczne”, w domu ma znacznie bogatsze, które spokojnie kiedyś może wykorzystać do napisania historii MKS Sławy Sławno.

- O niech pan zobaczy - pokazuje na zdjęcie młodych piłkarzy rocznik 98 w „Dzienniku Sławieńskim”. - To moje kochane wychowanki. Oprócz jednego, to wszystko nasze chłopaki.

Można wyczuć, że chłopców, którzy dorastali na boiskach Sławy traktuje jak własne dzieci. Swoich ma trzech synów. Wychował ich w piłkarskim duchu.

- Najmłodszy, Darek i średni, Piotrek jeszcze grają, najstarszy, Robert, już nie. Piotr gra w Wieży Postomino, a wcześniej był grającym trenerem w Sławie Sławno - mówi Janusz Ścisło.

O MKS Sławie Sławno mówi z pasją. Tak jak wówczas, kiedy jako czternastolatek przyszedł na pierwszy trening zespołu.

- Ściągnęli mnie do Sławy Sławno bracia Jurek i Zbyszek Szelągowie i od tego się tak zaczęło. Miałem wtedy czternaście lat - opowiada.

Wspomina, że grał na wszystkich pozycjach, nawet na bramce, chociaż jest niewysokiego wzrostu.

- Byłem sprawny, z dobrym wyskokiem i miałem refleks. Jednak nominalnie byłem obrońcą - dodaje.

Przez lata występowania w Sławie Sławno grał z wieloma dobrymi zawodnikami i trenerami.

- Trochę się ich przewinęło - mówi. - Pierwszym był Leon Osiński, z zawodników bracia: Zbigniew i Jerzy Szelągowie, Wojtek Czyżewski, Edek Baryła, Jacek, Andrzej Jasińscy, Leszek Mikulski, Arek Szawurski. Ale też Janusz Pontus, który później z Górnikiem Zabrze zdobył mistrzostwo Polski, Robert Mioduszewski, który trafił do Zagłębia Lubin, Leszek Pilarek. Ze szkółki Pontusa wyszedł Kamil Glik. Mam z nimi wszystkim dobry kontakt.

Na boisku jako zawodnik Janusz Ścisło spędził czternaście lat. Grał do 1988 roku na szczeblu okręgowym. Wtedy Sława Sławno z nim w składzie grała m.in. z Gwardią Koszalin, Gryfem Słupsk, Czarnymi Słupsk, Bytovią Bytów.
- Kontuzja uniemożliwiła mi grę w piłkę - tłumaczy Janusz Ścisło.

Nie rozstał się z klubem

Zakończył grę w piłkę, ale nie zakończył pracy w klubie. - Zacząłem pomagać Ryśkowi Bućce. Krok po kroku i podobała mi się coraz bardziej ta praca - wspomina Janusz Ścisło. - Pozostałem tam jako kierownik zespołu. To była moja pasja, bo nie było z tego pieniędzy. Dziś zanim ktoś przyjdzie, pyta: "Za ile?"

Kierowanie drużyną to nie tylko hobby, ale też regularna i odpowiedzialną pracą wymagającą skrupulatności. Zaniedbanie formalności mogło kosztować nawet niedopuszczenie zespołu do rozgrywek. Janusz Ścisło był cichym bohaterem każdego meczu i każdego treningu.

- Jak nieraz słyszy się ludzi, to myślą, że kierownik zajmuje się tylko tym, że karteczkę wypisze do sędziego, czy przygotować protokół. Tak nie jest - zaznacza Janusz Ścisło. - Prawdę mówiąc jak już się zaangażowałem bardziej w kierowanie zespołem, to odpowiadałem jako gospodarz nie tylko za wydawanie sprzętu. Potem musiałem sprawdzić czy ten sprzęt wrócił z treningu, ogarnąć szatnię. Jak ustalili terminarze, to musiałem ustawiać godziny, tak żeby mijali się w szatni, bo mieliśmy sporo zespołów, zadbać o transport. Należały do mnie też sprawy gospodarcze, jak dbać o zakupienie sprzętu, przygotowanie go do prania, odpowiadałem za podawanie składów dziennikarzom po meczu. Jeździłem też i rejestrowałem zawodników do Koszalina, czy do Słupska. To taka papierkowa robota. Kiedyś jednak to było lżej: była karta zawodniczą, pieczątka, sezon się opisało, a teraz? Deklaracje trzeba wypełniać, tonę papierów. To zajmowało mi bardzo dużo czasu, ale jak człowiek się w to wciągnął to nie przeszkadzało.

Kiedy zawodnicy przychodzili na trening Janusz Ścisło już tam był. Przychodził godzinę przed nimi. Mówili do niego „Kiero” i bez względu na wszystko tak już zostanie.

- Idę w Sławnie na ulicy i widzę znajome twarze, słyszę: "Cześć „Kiero”". Jest jakoś weselej - mówi Janusz Ścisło.

Kierownik zespołu odpowiadał też za zgłoszenie zawodników.

- Przez tyle lat nie przytrafiło mi się, że czegoś nie załatwiłem i groziły nam walkowery, czy nie przypilnowałem kartek. Wszyscy już w domach, a ja jeszcze na stadionie - opowiada Janusz Ścisło. - Trzeba przyznać, że dziś nie ma już pasjonatów - ocenia z nutką żalu w głosie.

Kiedy Janusz Ścisło był kierownikiem zespołu Sława grała w V, IV i III lidze.

- W trzeciej lidze graliśmy najwyżej. Utrzymaliśmy się, ale jak Kotwica Kołobrzeg nie dostała licencji to nas zepchnęła - wspomina.

Piłkarska młodzież oczkiem w głowie

Janusz Ścisło podkreśla, że MKS Sława Sławno zawsze miała utalentowaną młodzież.

- Ona była oczkiem w głowie - mówi. - Szczególnie dobry rocznik mieliśmy 1998. Na tej bazie jako Orliki chłopcy zdobyli trzecie miejsce w lidze zachodniopomorskiej. Przez dwa lata nie przegrali meczu! Na bazie tych chłopców, weszliśmy do ligi wojewódzkiej, również dzięki działaczowi Jackowi Lasce. Takich ludzi oddanych piłce nożnej, ze świecą szukać. Z tego składu pięciu chłopców zostało w Sławnie i grało w zespole seniorów. Bywało, że z młodzieżowców nawet ośmiu było w kadrze. Biorąc pod uwagę takie małe miasteczko jak Sławno, to taki Bałtyk Koszalin, czy Gwardia Koszalin zazdrościli nam tych chłopców. Przechodzili od nas do tych klubów. Gdybyśmy ich zebrali teraz, to spokojnie mielibyśmy może nawet mieć trzecią ligę. Bywało, że do nas wracali. Tu nie było tak jak w UKS-ach, że rodzice płacą składki. Tu było bez składek.

Obserwował jak zmieniała się piłka

Janusz Ścisło przeżył w piłce nożnej epokę. Ze Sławą był na dobre i złe. Dostrzegał jak się zmieniała mentalność młodzieży. Nie było orlików, nie było boiska przy każdej szkole, ale garnęli się do gry. Ale też nie było technologii.

- Młodzież przychodziła na treningi, bo nie było komputerów, telefonów komórkowych, gier. Był jeden telewizor i dwa programy - wspomina Janusz Ścisło. - Po podwórkach więcej chłopców grało i przychodziło na treningi. Jeździło się żukiem z plandeką i to gdzieś do Złotowa, a nie jak teraz autobusikiem. Wracało się umorusanym z boiska. Strój się rozciągał, piłki były takie, że jak nasiąkły przypominały kamień. A teraz? Jeden z rodziców zobaczył, że trenujemy w deszczu to skomentował: "W taką pogodę trenują? No tak - odpowiadam.- Przecież nie są z cukru. A jak będzie padało i wypadnie grać mecz, to mają zejść?" Pokazałem jednemu z zawodników korkotrampki w których grałem. "Ja bym nie wyszedł w takich - odpowiedział." Ale kiedyś każdy grał i o pieniądze nie pytał. Teraz jest inaczej.

Janusz Ścisło już nie pełni funkcji kierownika, ale jego serce zawsze jest z klubem. Jest na meczach Sławy, jeździ z nią na wyjazdy. Na stadionie już jest widzem, ale czy przeżywa mniej? Raczej nie.

- Proponowali mi pracę w różnych ościennych klubach, ale odmawiałem. Zawsze powtarzałem Sławunia, jeden klub, jedna miłość - podkreśla Kiero.

Czy Kierowi należy się benefis? Kto go powinien zorganizować? Piszcie w komentarzach. Zachęcamy do dyskusji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slawno.naszemiasto.pl Nasze Miasto