Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemnice i legendy - o św. Wojciechu inaczej

Piotr Piotrowski
Kadr z filmu „Święty”, reż. Sebastian Buttny, Polska 2023, dystrybucja: TVP Dystrybucja Kinowa
Kadr z filmu „Święty”, reż. Sebastian Buttny, Polska 2023, dystrybucja: TVP Dystrybucja Kinowa fot. materiały promocyjn
Święty patron Pomorza i Polski może być wzorem dla młodych mężczyzn - odważny, bezkompromisowy i nieunikający wyzwań. Spróbujemy spojrzeć na niego nieco „świeckim” okiem z odrobiną sensacji.

W Gdańsku i archidiecezji gdańskiej kojarzymy go jako patrona, chrzciciela Gdańska, ale też męczennika za wiarę. Jest św. Wojciech również postacią, od której zaczyna się pisana historia Gdańska. W 997 r. złożył wizytę w ówczesnym grodzie i po ochrzczeniu wielu tysięcy ludzi udał się w dalszą misyjną podróż. Po wizycie w Gdańsku wylądował najpewniej na wybrzeżu Sambii, czyli historycznej krainy w Prusach. Reszta historii to zapisana legenda, bazująca na przekazach ustnych.

Wśród nich warto przypomnieć jedną z legend, którą wielokrotnie przytacza również prof. Andrzej Januszajtis, entuzjasta historii Gdańska.

Z orła strażnik

Pogańscy Prusowie, oburzeni tym, że biskup odprawiał obce dla nich obrzędy w gaju, który uważali za święty, pojmali go i związali, a potem zaczęli rzucać w niego oszczepami. I oto stał się cud: gdy siódmy oszczep przebił ciało, więzy same się rozwiązały i opadły. Pragnąc położyć kres dziwnym zjawiskom, przywódca Prusów ściął męczennikowi głowę toporem, po czym zatknął ją na pal. Ciało wyrzucono do rzeki. Nadleciał orzeł i przez trzy dni strzegł głowy, nie pozwalając ptakom jej dziobać. Na trzeci dzień jakiś wędrowiec ujrzał głowę świętego, zdjął z pala, zawinął w czyste płótno i wyruszył w podróż do dalekiego Trzemeszna, w którym właśnie przebywał książę Bolesław.

Gdy wędrowiec opowiedział w Trzemesznie, co się stało, książę wysłał delegację z pieniędzmi i klejnotami, nakazując im, żeby za wszelką cenę wykupili ciało męczennika. Wysłannicy księcia dotarli na miejsce i zaczęli pertraktacje z Prusami, którzy zażądali tyle złota, ile święty ważył. Położono ciało na jednej szali, a na drugą zaczęto dosypywać kosztowności. Jednak ciało przez cały czas przeważało. I oto gdy zapas złota się wyczerpał, wyszła z tłumu uboga wdowa i dorzuciła dwa grosze, ostatnie, jakie jej pozostały. Grosze przeważyły i waga przechyliła się na drugą stronę. W tej sytuacji zaczęto zdejmować nadmiar złota. Dopiero kiedy zdjęto wszystko i na szali zostały tylko dwa wdowie grosze, waga wróciła do równowagi. Prusowie przestraszyli się i w pośpiechu wydali ciało. Przewieziono je do małej miejscowości pod Gdańskiem i złożono w kapliczce pod dębem na wzgórzu. Tutaj także działy się cuda. Po pewnym czasie Bolesław Chrobry zabrał ciało do Gniezna. Poniżej kapliczki powstał kościół, a miejscowość otrzymała nazwę Święty Wojciech. Dziś jest przedmieściem Gdańska i celem pielgrzymek.

Tyle legenda.

A co z faktami?

Tu jedne łączą się z legendami dość płynnie - szczupłość bezpośrednich relacji, źródeł, a także odległość w czasie powodują, że obraz życia męczennika z Pragi ma bardziej charakter przypowieści niż zapisów kronikarskich.

Święty Wojciech, jeden z najpopularniejszych świętych, obrany za patrona Polski i Europy, związany z początkami Polski i z Gnieznem, gdzie znajduje się jego najstarsze w Europie sanktuarium. Znany przede wszystkim za sprawą swojej straceńczej misji wśród pogańskich Prusów i później owianego legendą wykupu ciała za tak zwany wdowi grosz.

Kim był Wojciech zanim został świętym?

Wojciech urodził się w 956 r. w Libicach w zamożnej rodzinie Sławnikowiców. Jego imię tłumaczy się jako „pociecha wojów” i jako wojownik był przeznaczony do stanu rycerskiego. Kiedy jako dziecko ciężko zachorował, jego rodzice ślubowali, że jeśli odzyska zdrowie, zostanie przeznaczony na służbę Bożą. Tak też się stało. Wojciech wyzdrowiał i kiedy osiągnął słuszny wiek, wysłano go na naukę do biskupa Magdeburga Adalberta. On też na bierzmowaniu nadał mu imię Adalbert. Stąd też często utożsamia się polsko brzmiące imię Wojciech z łacińskim Adalbertusem. Wojciech wyrósł na mądrego i bogobojnego młodzieńca. W dzień się uczył, a wieczorami odwiedzał chorych i pomagał najuboższym.

Jednocześnie nie stronił od dworskiego życia, chłonąc jego uroki. Jako 25-letni młodzieniec w 981 r. przyjął w Pradze święcenia kapłańskie, a wkrótce pod wpływem słów umierającego biskupa rozpoczął pokutne życie. Kiedy dwa lata później został mianowany biskupem Pragi, przyjął tę godność z pokorą. Znany był ze skromności, umiłowania ubóstwa i gorliwej modlitwy. Spał na gołej ziemi, odwiedzał ubogich i potrzebujących, szczególne miłosierdzie okazując więźniom i niewolnikom.

Polscy niewolnicy

Praga w tym czasie była centrum handlu niewolnikami, których brano „ogniem i mieczem” z niewielkich grodzisk na terenie m.in. Wielkopolski. Spędzano ich do Pragi, skąd hurtowo byli przekazywani do muzułmańskiej części Europy, czyli dzisiejszej Hiszpanii. Łaciński wyraz Sclavus oznaczający Słowianina z biegiem czasu zaczął oznaczać… niewolnika. A o skali procederu mówią duże ilości arabskich dirhemów znajdowane w czasie wykopalisk na terenie Wielkopolski.

Wojciech próbował ratować nieszczęśników z rąk oprawców, protestował i interweniował, ale nie na wiele się to zdało. Z poczuciem bezsilności trafił ostatecznie wraz ze swoim bratem Radzymem Gaudentym do klasztoru benedyktynów, gdzie odpowiadał mu byt prostego mnicha. Niedane mu jednak było takie życie. Po licznych perturbacjach wyruszył do Pragi, do której ostatecznie nie dotarł, gdyż wcześniej otrzymał wieści o wojnie Przemyślidów ze Sławnikowicami, w wyniku której wszyscy jego krewni zostali wymordowani.

Jadę do Prus

W tej sytuacji udał się do Bolesława Chrobrego, który, jak pisze kronikarz, był mu życzliwy. Co do tej życzliwości można mieć wiele wątpliwości. Bo nie da się ukryć, że Bolesław, wysyłając Wojciecha do Prusów, wiedział, że ten żywy stamtąd nie wróci. Faktem jest jednak, że przez ok. trzy miesiące przebywał w gościnie u księcia, głosząc na jego ziemiach płomienne kazania i nawracając niewiernych. Z tego okresu pochodzi m.in. legenda o głazie św. Wojciecha w Budziejewku. Ostatecznie pod koniec marca 997 r. wyruszył na straceńczą wyprawę. Bolesław dał mu łódź i trzydziestu zbrojnych dla ochrony, jednak po przybyciu na miejsce Wojciech odesłał zbrojnych i tylko wspólnie z Radzymem Gaudentym i Boguszem Benedyktem, który znał język pogan, udali się do Prusów. Popłynęli tam łodzią z Gdańska w głąb Zalewu Wiślanego, który dziesięć wieków temu był znacznie większy niż obecnie, a jez. Dróżno stanowiło jego zatokę, po której pływały morskie okręty. Wylądowali w miejscu dzisiejszej wsi Bągart, a następnie udali się w kierunku najbliższej osady.

Tu oddaję ducha mego

Bogusz podaje w swojej relacji nazwę grodu Cholinum. Leżąca nieopodal Bągartu wioska Pachoły do 1945 r. nosiła nazwę Pachollen (nazwa wywodząca się z języka staropruskiego), co można by kulawo przetłumaczyć „zacholinie”. Tym tropem podążyli uczeni, którzy przeprowadzili w okolicy badania archeologiczne, trafiając na dwa grodziska z X w. Jedno z nich jest w miejscu, gdzie dziś znajduje się wioska Święty Gaj (!), a jej mieszkańcy, przekazując sobie tradycję z dziada pradziada, uważają się za potomków zabójców świętego Wojciecha (pisał o tym w 2017 r. poznański „Przewodnik Katolicki”).

Przybysze na rozległej polanie odprawili mszę świętą i utrudzeni udali się na spoczynek. Niestety, miejsce wybrali dość niefortunnie, bo rozłożyli się z obozowiskiem w… świętym gaju. Zbudził ich orszak wojowników i tu wersje Radzyma Gaudentego i Bogusza Benedykta zaczynają się różnić. Jeden twierdzi, że Wojciech zginął raniony włócznią na leśnej polanie, a Bogusz podaje, że ścięto go toporem. Na Drzwiach Gnieźnieńskich widać oba narzędzia mordu.

Głowę Wojciecha nabito na pal, a zwłoki zakopano. Towarzyszom pozwolono odejść, aby głosili śmierć Wojciecha jako przestrogę dla przyszłych misjonarzy. Nie wiadomo kto jako pierwszy dotarł do Gniezna z wiadomością o śmierci Wojciecha. Nie wiadomo też, kto dostarczył na dwór głowę misjonarza. Wiadomo jedynie, że kiedy Bolesław dowiedział się o jego śmierci, polecił Radzymowi i Boguszowi powrócić do Prusów i wykupić ciało męczennika. I znów jedne źródła mówią o złocie, inne o srebrze. Legenda mówi o wdowim groszu, który przeważył szalę wagi. I tu znów źródła nie są zgodne. Jedne podają, że ciało świętego męczennika najpierw spoczęło w Trzemesznie, a dopiero po przygotowaniu należytego grobu trafiło do Gniezna. Inne znów głoszą, że od razu szczątki Wojciecha trafiły do katedry w Gnieźnie. Faktem jest, że ciało Wojciecha niemal natychmiast stało się cenną relikwią. Relikwią, która wkrótce pozwoliła Chrobremu na ustanowienie w Gnieźnie niezależnego biskupstwa, a w następstwie na koronację królewską.

Święte szczątki

Zgodnie z ówczesnym zwyczajem relikwie zamurowano w ścianie katedry, a głowę i ramię przełożono do oddzielnych relikwiarzy. Drugie ramię Bolesław podarował Ottonowi III w czasie jego pielgrzymki do Gniezna, do grobu świętego. Otrzymane relikwie umieścił w rzymskim kościele na Tybrze (dziś św. Bartłomieja), którego patronem uczynił św. Wojciecha.

Dwa lata po jego męczeńskiej śmierci św. Wojciech został kanonizowany (999 r.).

Do Gniezna zaczęli przybywać pielgrzymi. Z biegiem czasu pozazdrościli relikwii ościenni władcy. Szczególnie zawistnie spoglądał na nie Brzetysław Czeski, bo w końcu Wojciech z Czech pochodził, a w Pradze żadnych znaczących relikwii nie było. I to właśnie był wystarczający powód, aby zorganizować wyprawę wojenną na ziemie piastowskie w 1038 r. Przy okazji złupił nie tylko Gniezno, ale i Poznań i szereg innych grodów po drodze, wywożąc nie tylko cenne relikwie z zamurowanej skrytki, ale i setkę wozów z drogocennymi łupami.

Pierwsza i kolejne kradzieże

Są źródła, które mówią, że relikwiarz z głową pozostał w Polsce, ale są też takie, które utrzymują, że głowa wyjechała do Czech. Przez długi czas wyglądało na to, że jedna głowa znajduje się w Pradze, a druga w Gnieźnie. O autentyczności relikwii nie dyskutowano. Wystarczyło, że przy relikwiach wydarzył się cud i to wystarczyło, aby uznać ich autentyczność. W niespokojnych, wojennych czasach razem z innymi gnieźnieńskimi skarbami wojciechowe relikwie chowano w zamku biskupim w Uniejowie. A nawet jeśli katedra była łupiona, to grabiono cenne kruszce, z których były wykonane kolejne trumienki i sarkofagi, a same relikwie pozostawały nietknięte. Relikwie przetrwały bezpiecznie aż do 1923 r., kiedy nieznani sprawcy włamali się do katedralnego skarbca i skradli m.in. złoty relikwiarz głowy św. Wojciecha. Jak się okazało, napad był przygotowywany od dłuższego czasu, a sprawcy otworzyli drzwi specjalnie przygotowanym do tego kluczem. Włamania dokonano w samo południe, kiedy kościelny był zajęty oprowadzaniem po katedrze grupy turystów. Ani sprawca, ani relikwiarz nigdy nie zostały odnalezione, pomimo wyznaczenia wysokich nagród za wskazanie sprawców.

Tymczasem były też relikwie, które Otton III zdeponował w Rzymie. Prymas August Hlond zwrócił się z prośbą do papieża Piusa XI o ich przekazanie do Polski. Do Gniezna powróciła kość ramienia o długości 10 cm. Podzielono ją i część umieszczono w relikwiarzu ręki, a część w nowym relikwiarzu głowy.

Wojna i Wojciech

W lipcu 1941 r. do metropolity wrocławskiego kardynała Adolfa Bertrama dotarła wiadomość o planowanej likwidacji katedry w Gnieźnie. Trzeba było ratować, co się da. Dzięki wsparciu proboszcza kościoła św. Mikołaja w Inowrocławiu ks. Paula Mattauscha udało się uratować relikwie świętego. Znajomym kapłana był młody żołnierz Wehrmachtu Urban Thelen. Ksiądz poprosił go o przysługę wyjątkowej wagi, ale też najwyższego ryzyka - należało wywieźć z Gniezna relikwie św. Wojciecha. Urban przejął w Gnieźnie niewielką paczuszkę, zawiniętą w papier pakowy, którą włożył do teczki i pociągiem wrócił do Inowrocławia. Wiedział, że jest obserwowany przez gestapo, więc zostawił paczkę za kotarą na probostwie i wyszedł. Chwilę później doszło do rewizji na plebanii, ale relikwie nie zostały odkryte. Ostatecznie schowano je pod posadzkę zakrystii, gdzie przebywały aż do 1948 r., kiedy zwrócono je do Gniezna.

Rabunek pod okiem komunistów

Ostatni raz „porwanie” św. Wojciecha miało miejsce w 1986 r. W tym czasie w katedrze trwał remont i konfesja ze srebrną XVIII-wieczną trumienką z rzeźbą świętego była zasłonięta folią. W nocy doszło do włamania, którego celem był po prostu cenny srebrny kruszec. Ordynarnie odrąbano srebrne elementy trumny i podtrzymujących ją postaci. Niestety, złodzieje zdołali skradzione elementy przetopić. Wpadli po sygnale od złotnika, któremu próbowali sprzedać srebrny złom. Na szczęście sarkofag był bardzo dokładnie obfotografowany i na podstawie tej dokumentacji udało się wiernie odtworzyć zniszczone rzeźby. Jako pamiątkę pozostawiono jedynie ślad po uderzeniu siekiery.

To wydarzenie w 2023 r. zostało opisane filmem pt. „Święty”. Patrząc na życie i „drugie życie” św. Wojciecha, można dojść do wniosku, że scenariuszy i filmów może powstać jeszcze wiele...

ZOBACZ TEŻ: Milicja Obywatelska i święty Wojciech, a w tle schyłek PRL

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tajemnice i legendy - o św. Wojciechu inaczej - Dziennik Bałtycki

Wróć na slawno.naszemiasto.pl Nasze Miasto