Stanisława Brewińska - pionierka ziemi darłowskiej- z domu Grendziak urodziła się 4 grudnia 1931 roku w Stanisławowie na obecnych terenach Ukrainy. Poznaliśmy historię jej rodziny ze strony ojca. Wspominała też o trudach codziennego dnia: głodzie, chorobach, braku pracy za okupacji radzieckiej i niemieckiej. Przywołała w pamięci obraz siostry, Albiny, która zmarła z głodu. Opowiedziała o trudach podróży na Ziemie Odzyskane i o tym, jak trafiła do Darłowa. W tym odcinku osobistych wspomnień, którymi się dzieli na łamach "Dziennika Sławieńskiego" darłowianka kontynuuje swoją barwną opowieść.
-Gdy przyjechaliśmy na Zachód miałam 14 lat, a moja siostra, Janina – urodzona 12 grudnia 1936 roku także w Stanisławowie - 9 lat, dlatego mama nie pracowała zawodowo - wspomina S. Brewińska. - To znaczy z wyjątkiem trzech pierwszych miesięcy, kiedy ojciec nie otrzymywał pensji. Ona, aby nakarmić rodzinę, handlowała, czym się dało. Kupowała od Niemców i Rosjan, a sprzedawała Polakom. No cóż, jakoś musiała sobie radzić. Pamiętam jak dziś, że to ojciec na wzór listu przewozowego wykonał napis Derłów i zastąpił niemieckie Rügenwalde na budynku dworca kolejowego.
Po ukończeniu szkoły podstawowej pani Stanisława rozpoczęła naukę w Gimnazjum Spółdzielczości Morskiej w Derłowie (tak wtedy określano dzisiejsze Darłowo - red.).
- Najpierw przez rok uczęszczała do klasy wstępnej - mówi nasza rozmówczyni. - Dyrektorem przez rok był Stanisław Dulewicz, który uczył nas łaciny. Po nim bardzo krótko gimnazjum kierował pan Łakomy, ale rozstał się ze szkołą.
Nauczycielem, którego gimnazjalistka z klasy wstępnej podziwiała, był dla niej autorytetem, to hrabia Aleksander Tarnowski, który biegle władał kilkoma językami.
Pani Stanisława uczestniczyła w lekcjach języka angielskiego, szwedzkiego i rosyjskiego. S. Tarnowski był jednocześnie kustoszem w zamku, na którym zamieszkiwał wraz z żoną.
- Pamiętam, że w szkole organizowano wiele okolicznościowych akademii i coroczne pochody pierwszomajowe. Były to zawsze uroczystości obowiązkowe - opisuje darłowianka. - Sprawdzano obecność i w różny sposób rozliczano. Takie sytuacje nigdy nie podobały się mojemu ojcu, a mimo to wbrew jego woli, choć wiedziałam, że był zaciekłym przeciwnikiem istniejącego systemu, postanowiłam wziąć udział w jednej z takich uroczystych. Była to akademia ku czci komunistycznego święta. Gdy się to wydało, wtedy jeden jedyny raz w życiu dostałam pasem porządne lanie. Długo po nim nosiłam ślady. Mama próbowała mnie bronić, ale i jej niechcący coś się oberwało. Tej kary nie zapomnę do końca życia, choć nigdy o to nie miałam do ojca żalu. Kochałam go i szanowałam, a kiedy dorosłam, zrozumiałam jego postępowanie. Wraz ze mną naukę w gimnazjum rozpoczęły moje przyjaciółki jeszcze ze szkoły podstawowej: Ola Wasilewska ( Rydzkowska) i Janeczka Sidoryk (Witkowska). Do grona kolegów należeli: Gwidon Kożuch, Leszek Szumiewicz i Zdzisław Nowak. Ci , wówczas chłopcy, należeli do jednej z tajnych organizacji patriotycznych. Za swoją działalność antykomunistyczną zostali aresztowani i skazani. Do tej organizacji należeli też młodzi chłopcy ze Sławna. Wtedy mało kto o nich wiedział. Dopiero po latach doceniliśmy ich odwagę i patriotyzm. Aby zdać maturę, po raz kolejny musiałam postąpić wbrew woli i zasadom ojca, a mianowicie zapisać się do Związku Młodzieży Polskiej. Tak zwaną małą maturę zdałam bez problemów i podjęłam pracę w młynie. Wtedy rzuciłam legitymację i opuściłam szeregi Z M P i zostałam wezwana do Komitetu Miejskiego P Z P R. nie zmieniłam decyzji, a co za tym idzie , wkrótce mnie zwolniono.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?